Jedna z myśli filozofii zen mówi, że „JA jest tylko słowem”. Warto przywołać tę myśl w kontekście zarządzania, zarządzania projektami oraz … życia społecznego, w szczególności w kontekście świata biznesu charakteryzowanego przez zmienność, niepewność, złożoność i niejednoznaczność, czyli świata VUCA.
Praca zespołowa vs JA
Bo z jednej strony projekt, firma i życie społeczne to „praca zespołowa” i nie odniesiemy w tych dziedzinach sukcesu bez tej zespołowej pracy. Z drugiej jednak strony zarówno w wielu firmach i wielu projektach, nie wspominając już o życiu społecznym w niektórych krajach, słowo JA odmieniane jest przez wszystkie przypadki, dominuje indywidualizm, czasem przechodzący w skrajny darwinizm: przetrwają jednostki (firmy, projekty) najsilniejsze. A po-zostali/pozostałe? A to już jest ich problem.
Moje wieloletnie doświadczenia
Na podstawie swoich wieloletnich doświadczeń (z projektów, biznesu i … życia społecznego) zdecydowanie optuję za pracą zespołową, za budowaniem społeczności, za myśleniem i działaniem wspólnotowym. Dla mnie jest bowiem oczywiste, że – po pierwsze – tylko wtedy osiągniemy zarówno cele biznesowe, jak i cele społeczne: zadowolone zespoły, społeczeństwa, współpracujące ze sobą, obdarzające się wzajemnym zaufaniem i szacunkiem. Szczególnie zaś w czasach VUCA i w czasach globalizacji jednostka… nie ma po prostu szans. Po drugie: a jaka to przyjemność z tego indywidualnego działania i ewentualnego sukcesu, często osiągniętego kosztem innych, z tego ciągłego powtarzania JA, JA, JA. Ego rośnie i…
JA, JA, JA – co z tym zrobić?
Rodzi się więc bardzo praktyczne pytanie: co może pomóc w „krytycznym” spojrzeniu na samego siebie, w poradzeniu sobie z tym wybujałym ego, i z tym ciągłym: JA, JA, JA? Odpowiedzi jest wiele. Sugeruję – na podstawie własnych doświadczeń i podróży na Wschód – sięgnięcie do… filozofii buddyjskiej. Sam studiuję – i nieco praktykuję – filozofię buddyjską, w szczególności buddyzm zen. Właśnie buddyzm upatruje w ego jedną z największych przeszkód w osiągnięciu nirwany i wyzwolenia się z ciągłego cyklu cierpień, a także budowy rzeczywistej wspólnoty, a w biznesie społeczności firmowej, czy projektowej. To właśnie buddyzm zen szczególnie mocno podkreśla konieczność walki i ograniczanie własnego ego.
Buddyzm, buddyzmem, a co ujrzymy we współczesnych firmach? Widać i słychać głównie facetów o wielkim ego, którzy – jak bohater starego filmu „Wodzirej”, grany przez Jerzego Stuhra – przebijają się na szczyty korporacji. Zawsze intrygowało mnie, jaki to mechanizm działa w świecie biznesu, który powoduje, że na czele wielu firm stają tacy właśnie ludzie – ludzie o wielkim ego. Na pewno macie też takie osoby w swoim otoczeniu, więc doskonale orientujecie się, co to oznacza w praktyce.
Co jest przyczyną?
Rodzi się więc kolejne praktyczne pytanie: co jest przyczyną takiej właśnie sytuacji. I znowu: odpowiedzi jest wiele. Zwrócę uwagę na jedną z nich, tj. na system „panujący” w znacznej części świata. To skrajny liberalizm i orientacja na indywidualizm dominujący w świecie Zachodu od 40 lat, zresztą nie tylko w świecie biznesu. Efekty tej dominacji? „Jaki koń jest, każdy widzi”. Widać też stary mechanizm. Bzdura – jak słowa premier Thatcher o tym, że „nie ma czegoś takiego, jak społeczeństwo; są tylko pojedynczy mężczyźni, kobiety i rodziny” – powtarzana po wielokroć, trafia do naprawdę wielu ludzi i… menedżerów.
Z drugiej jednak strony w świecie biznesu i projektów obserwujemy rozszerzający się pochód takich idei i praktyk, jak Agile, turkus, Management 3.0, czyli metod stawiających na współpracę, empatię, wykorzystanie zbiorowej wiedzy i inteligencji, a jednocześnie zrzucających ego z piedestału.
Widać więc starcie dwóch sił, trochę jak starcie Goliata z Dawidem. Czy w tej walce Dawid, któremu mocno kibicuję zwycięży? Tego nie wiem, lecz wspomagam go na różnych frontach. Także na froncie… felietonów, postów i artykułów.
Dlatego też – idąc w ślady Katona Starszego powtarzającego przy każdej okazji frazę o konieczności zniszczenia Kartaginy, powtórzę: „Ja jest tylko słowem”. A może poszlibyście w moje ślady?
A przy okazji mały test na to JA, JA, JA. Czy może udało mi się w tym tekście unikać, lub wręcz zredukować użycie tego właśnie słowa? Przekonajcie się sami, czytając felieton raz jeszcze.
Tekst ukazał się pierwotnie w magazynie „Strefa PMI”, nr 28.